Od pewnego czasu mam potrzebę cały mój świat w jakiś zdrowy sposób ułożyć. Ostatnie miesiące bardzo wiele zmieniły w moim postrzeganiu tej przestrzeni, jaką mam każdego dnia. Tak aby wilk był syty i kura cała.
Wracając do czasu. Mamy go zdecydowanie za mało, zawsze. Pomimo wszędobylskiej pandemii ja odnoszę wrażenie, że moja doba skróciła się. Pomimo pracy zdalnej czy szkoły online miałam, i czasem jeszcze mam, wrażenie, że czułam się jakby poganiana, pod nieznaną mi dotąd presją i poczuciem bliżej nieokreślonego końca tego dziwnego czasu. Dlatego chcąc jeszcze lepiej nim zarządzać, uporządkowałam sobie każdy dzień. Podzieliłam tydzień tak, aby w miarę możliwości móc pogodzić wszystko: pracę, dom i najważniejsze - czas z rodziną, bo widzę, jak dzieci teraz tego potrzebują. Jeszcze czas dla siebie, na swoją edukację, na czas z mężem - rzecz jasna.
Codzienne poświęcam sobie co najmniej 15 minut. Randkuję z mężem co piątek. Z Tulinką prowadzę codziennie dopołudniową, jednoosobową grupę żłobkową. Środy natomiast, tuż po zajęciach szkolnych, oddaję Trzypiórce, znaczy się Dusi. Idziemy na spacer, na plażę, albo siadamy w ogrodzie i po porostu sobie jesteśmy - czytając, malując czy rozmawiając. Dzięki takiej chwili skupienia tylko na jednej Osobie, dla mnie tak ważnej, mogę lepiej ją poznać, zrozumieć i nacieszyć się, ot tak, po prostu. Najczęściej wybieramy się na spacer po plaży, zbieramy muszle, magiczne kamienie. Gonimy się po piasku, czy wspinamy po wydmach. Ogrom śmiechu przy tym powoduje u mnie zadyszkę, ale i ogromną radość z tych chwil, które zostaną z nami na dłużej niż cokolwiek innego. Na koniec deser lodowy (nie zawsze 😉) w pobliskiej lodziarni, do której kolejka ciągnie się często przez skrzyżowanie. Warto tam zajrzeć, choć ja spasowałam po połowie mojego deseru o tajemniczej nazwie „Rocky Road” wybranego oczywiście - wiadomo przez kogo, bo podobno ja zawsze chodzę po wertepach, zamiast jak nakazane.
Czytaj: żyję po swojemu, choć normy pokazują inny kierunek.