Mój dziennik

Weekend

Weekend, weekend i po weekendzie. To nie były najlepsze dwa dni. Dobre, nie powiem, bo przyniosły dobre wieści, ale z przewagą strat i nieco braku odpoczynku. Przynajmniej ja nie odpoczęłam. Mam zaległości lekturowe, edukacyjne i wspinaczka na górę świętego prania czeka w kolejce.

Z dziećmi jako tako czas spędzony. Dorwałyśmy się do gry Głodne Żółwie i ciastoliny. Tabliczka mnożenia idzie coraz lepiej, tak jak i sztuka jedzenia lodów z jednoczesnym ćwiczeniem swojej kreski. Kulinarnie Masterchef.  Sobotnia pasta z łososiem a’la Kallax palce lizać, że nic nie zostało! A w niedziele poprawka kulinarnych szaleństw tym razem w wersji Irish. Najedzeni, ale nie przejedzeni, na kolację raczyliśmy się sałatką w wykonaniu Dusiosławy. Dzięki jej uporowi, a naszemu wyjątkowemu lenistwu uniknęliśmy użycia aplikacji @justeatie. A w tak zwanym międzyczasie Tulinka postanowiła rozbić mi telefon, bo po co mamie dwa do szczęścia, co nie? Żeby tego było mało to i z lampą musieliśmy się pożegnać, bo omotał ją kłębek wełny, którą kupiłam z nadzieją, że w końcu nauczę się robić na drutach choćby szaliki…dla lalek. Tulinka pomogła jej przejść do świata śmieci.

Kallax został bohaterem w nie swoim domu i naprawił suszarkę i jej wyciąg.

Po raz pierwszy też udział w WOŚP i wystawiłam na aukcję zaproszenie na kawę ze mną. Ku mej ogromnej radości aukcja idzie w górę!

Szczęśliwie obejrzałam też choć jeden film na który zbierałam się od piątku z @filipplawiak 'Prosta historia o morderstwie' i odjechałam w krainę snu.

A dziś mamy już! poniedziałek, a jakby czwartek bo poziom niedokołysania jest wysoki, a tu tyle do zrobienia i dopięcia na ostatni guzik. Dzisiaj kawa gra mambo no five!

Dobrego mimo wszystko i wszystkiego, no i wszystkich…sprzyjających🍀